Czy auto elektryczne to ideał?

22.01.2019

Autor: Krzysztof Kowalski, justKowalski.pl

Samochody elektryczne to pojazdy, które funkcjonują niejako „nieoficjalnie”. Prawie każdy o nich słyszał, ale tylko niektórzy znają je naprawdę, bo mieli okazję się z nimi bezpośrednio zetknąć i nie tylko przejechać, ale troszkę poużywać. Taka sytuacja nieuchronnie wywołuje istnienie wielu mitów, stereotypów i oczekiwań. To naturalne – na początku podchodzimy do nowości nieufnie, wsłuchujemy się w opinie i staramy się poznać co się za tym kryje. Gdy stereotypy idą w niepamięć może nam się wydać, że samochód elektryczny to ideał. Na świecie jednak nie ma ideałów, nie twórzmy zatem oczekiwań, które są nie do spełnienia.

Na szczęście runął mit, że samochody elektryczne to jedynie powolne „melexy”, takie z pól golfowych, a elektryczna może być ewentualnie pralka. Mimo, że „dinozaury” wciąż starają się przytaczać go jako „argument” przeciw samochodom elektrycznym, nie daje się on już obronić. To są auta z krwi i kości, mogące transportować kierowcę, pasażerów i ich bagaż szybko i na długie dystanse. To jednak nie wszystko.

Już po pierwszej jeździe wiemy, że silniki samochodów na prąd dysponują bardzo dużym momentem obrotowym od startu. Zwolenników dynamicznej jazdy na pewno to zachwyci, bo  pozwala na zwiększanie prędkości w mgnieniu oka. Z szelmowskim uśmiechem możemy patrzeć na innych uczestników ruchu, gdy ruszamy spod świateł, ale także skracamy niebezpieczne manewry, jak włączanie się do ruchu lub wyprzedzanie.

Samochody elektryczne, często już w podstawowych wersjach, są też wyposażane w udogodnienia niedostępne (lub dostępne za słoną dopłatą) w autach spalinowych. Zdalne ogrzewanie i chłodzenie wnętrza, podgrzewana kierownica i siedzenia, brak konieczności zmiany biegów (tu niejako substytutem jest automatyczna przekładnia w „normalnych” autach). Pamiętajmy, że skrzyni biegów w aucie elektrycznym nie ma, ani manualnej, ani automatycznej. Mało tego, niektóre z tych aut oferują możliwość przyspieszania i hamowania za pośrednictwem tylko jednego pedału.

Uczymy się i wiemy coraz więcej o pojazdach nowej ery. Ale powstają kolejne mity i oczekiwania.

Wiemy, że samochody napędzane prądem są bardzo ciche. Jednak jadąc nimi, zwłaszcza szybko,  słyszymy szum opływającego nadwozie powietrza. W wypadku wolniejszej jazdy będzie to odgłos opon przesuwających się po nawierzchni. Z drugiej strony padają głosy, że samochodom elektrycznym trzeba montować sztuczne „nagłaśniacze”, gdyż są za ciche, co powoduje ryzyko wypadków z udziałem pieszych. Ci, nie słysząc nadjeżdżającego auta, mogą wpaść pod koła. Prawdą bowiem jest, że jadące niedużą prędkością auto jest niemalże bezgłośne.

Dylemat za mało cichy – zbyt cichy przypomina trochę pytanie o to, co było pierwsze – jajko czy kura, bo co jednych zadowoli, innym się nie spodoba.

Często pada też pytanie o czas ładowania auta: „jak długo będę ładował to auto?” i zaraz zdziwienie, że Jaguara I-PACE będzie się ładowało dwa razy dłużej niż Nissana LEAF. Jak to? Pierwszy jest klasy premium i nowszą konstrukcją, a drugi to zwykły kompakt. Ale pierwszy ma akumulator o pojemności 90 kWh, zaś drugi tylko 40kWh. Tu wkracza chemia i fizyka; przy takiej samej mocy ładowania ten z akumulatorem o większej pojemności musi być ładowany dłużej, klasa i cena samochodu nie gra tutaj głównej roli.

Blog GreenWay Polska Krzysztof Kowalski

Ale chyba kwestią, gdzie oczekiwanie może w największym stopniu rozminąć się z rzeczywistością jest kwestia kosztu ładowania. Tu, wydaje się, mamy bardzo wygórowane oczekiwania. Często słyszymy, że koszt przejechania 100 km autem elektrycznym jest znacząco tańszy niż jego tradycyjnym odpowiednikiem. Tak, to fakt. Jeżeli ładujemy auto z gniazdka to przejechanie takiego dystansu to koszt ok. 2 euro. To jakieś 4 razy taniej niż w przypadku samochodu z silnikiem spalinowym. Ale przecież nie zawsze ładujemy z gniazdka. Korzystamy też z ładowarek publicznych, tzw. szybkich.  I tu pojawiają się schody, bo okazuje się, że ładowanie na nich do najtańszych nie należy. Dziś, przy szybkim ładowaniu, to jakieś 2 złote za kWh, co niektórym wydaje się złodziejstwem w biały dzień, bo przecież w domu płacimy za ładowanie grosze. Skąd więc te ceny?

Trzeba jednak postawić się w sytuacji oferującego usługę ładowania. Prócz ceny prądu są dodatkowe opłaty, chociażby za utrzymanie mocy. Koszt przyłącza i ładowarki jest też niebagatelny (urządzenie kosztuje ok. 20 tys. euro). Firmy inwestujące w infrastrukturę biorą na swoje barki dużo więcej, niż tylko obowiązek dostarczenia prądu. Wspomniałem o cenie samego urządzenia. Do tego dochodzi zakontraktowana moc. Gdy ma ona być na poziomie przekraczającym 40 kW, to, zgodnie z obowiązującym w Polsce prawem i cenami taryf, taki koszt to nawet 2-3 tys. złotych miesięcznie, niezależnie czy ktoś korzysta z urządzenia czy nie. Innymi słowy: nawet jeśli nikt nie naładuje auta w takiej ładowarce to opłata będzie i tak naliczona właścicielowi urządzenia. A obsługa? Centrum wsparcia? Infolinia? Serwis? To też koszty, niebagatelne i skądś trzeba je opłacić.

Na rynku można spotkać też ładowarki bezpłatne. To także rozbudza oczekiwania. Często też, zwłaszcza gdy pojawia się nowa szybka ładowarka możemy, w okresie rozruchowym, naładować auto za darmo. Gdy pojawiają się opłaty, czujemy rozczarowanie. Z drugiej strony, przywiązani do kwoty 2 euro za 100 km, zastanawiamy się wręcz, czy ktoś nie mógłby już sobie tą kwotą głowy nie zawracać byśmy, po prostu, mieli ten prąd za darmo, zawsze i wszędzie? Przecież elektromobilność trzeba wspierać! Skoro ładowanie może być tanie, to dlaczego nie może być tanie nawet na szybkich ładowarkach lub nie może być wręcz za darmo? Niestety, za darmo być nie może i musimy przyzwyczaić się do sytuacji, że w im szybszym trybie będziemy chcieli ładować samochód, tym więcej będziemy musieli za takie ładowanie zapłacić. Wtedy, kiedy jesteśmy np. w trasie lub nie mamy dostępu do gniazdka lub ładowarki naściennej, szybkim ładowaniem kupujemy swój cenny czas i wygodę.

Trudno też sobie wyobrazić, że prąd do ładowania samochodów będzie oferowany tanio, jeśli większość transportu oparta będzie o elektryczność. Przecież koszty paliwa obciążane są akcyzą, która stanowi niebagatelną pozycję w budżecie każdego z państw. Jeśli tej pozycji zabraknie, coś będzie musiało wypełnić powstałą dziurę. I tym czymś zapewne będą wyższe koszty ładowania naszych elektrycznych super bryk z przyszłości. Wtedy nawet koszty ładowania w domu będą i tak znacznie wyższe niż obecnie.

 

Samochody elektryczne to ogromny krok naprzód w zakresie ekologii, walki z hałasem czy obniżenia kosztów mobilności. Ale tak jak każdy ideał; po bliższym poznaniu okazuje się, że może mieć i pewne „ale”. Mimo wszystko jednak, pokochajmy auta elektryczne jako mobilność przyszłości, z tymi ograniczeniami, które mają sobie przypisane.

Promocje i aktualności

Bądź na bieżąco ze wszystkimi promocjami, nowymi stacjami oraz informacjami branżowymi. Dołącz do nas!

Zapisz się do newslettera
x